Wtedy pod sobą zobaczyliśmy labirynt w całej okazałości. Lecieliśmy
coraz wyżej... i wyżej... Nikt z nas nie wiedział jak w końcu nie spaść i
nie roztrzaskać się o ziemię... Wtedy poczuliśmy, zapach... Taki
magiczny... Pachniał wszystkim (co dobre) na raz. Ale zapachy się nie
mieszały, nie tworzyły fałszu, jak wszystkie nuty na raz zagrane, tylko
po kolei, odurzając mnie i (tak myślę) resztę. Zasnęliśmy. Po zapewne
kilku godzinach niezapowiedzianego lotu, opadliśmy na wielką arenę po
środku której na ozdobnym podwyższeniu leżało Szafirowe Pióro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz